----- Reklama -----

Kraków będzie likwidować kolejne galerie? „Krokus de facto upadł sam”

M N
M N

Czy Kraków się sypie? Czy Kraków będzie likwidować kolejne galerie handlowe, by powstały tam mieszkania? Czy nasze miasto jest na celowniku wielkich międzynarodowych funduszy? Jak to możliwe, że w Krakowie brakuje prądu i jak to zostanie rozwiązane? Zapraszamy na obszerną rozmowę z krakowskim radnym, Grzegorzem Stawowym.


Grzegorz Stawowy jest radnym Krakowa już po raz czwarty. Równocześnie od 2018 roku jest przewodniczącym Komisji Planowania Przestrzennego i Ochrony Środowiska. Rozmawiamy z nim na temat tego, dokąd zmierza Kraków.

  • Wiadomo już, że wkrótce przestanie istnieć galeria handlowa Krokus. A mówi się, że wkrótce mogą zniknąć kolejne centra handlowe. Stawowy twierdzi, że trend powinien być przeciwny, a w Krakowie brakuje tego typu obiektów.
  • Nasze miasto nie realizuje Zintegrowanych Planów Inwestycyjnych. Na czym traci miliony złotych. – 4 grudnia zeszłego roku Rada Miasta wyraziła zgodę na przystąpienie do pierwszego ZPI i do dziś nie ma nawet umowy w tym zakresie – mówi Stawowy.
  • W Krakowie brakuje prądu. Stawowy zdradza, że nie doszło z tego powodu do pewnych inwestycji. A teraz okazuje się, że PGE chce budować w Krakowie nową elektrownię z 70-metrowymi kominami!
  • W rozmowie Stawowy mówi, co jego zdaniem, wkurzyło mieszkańców Krakowa w kwestii inwestycji sygnowanej przez Roberta De Niro.

Mateusz Miga, KR24.pl: – W którym kierunku zmierza Kraków?
Grzegorz Stawowy:
– W górę, ponieważ wygrzebuje się z kłopotów. W górę, ponieważ obecny prezydent odziedziczył duże zadłużenie, spory galimatias organizacyjny, dużo błędów zarządczych, dużo spraw zamiecionych pod dywan, dużo tematów, które w kolejnych kampaniach bez logiki i bez faktycznej potrzeby stały się faktem dokonanym. W górę, ponieważ musi wychylić głowę spod ciężarów problemów, które pozostawili poprzednicy. Trzeba to powiedzieć wyraźnie. Jacek Majchrowski nie był złym prezydentem, ale zarządzanie w wielu obszarach, delikatnie mówiąc, pozostawiało sporo do życzenia. Przykładem chociażby jest Szpital Narutowicza. Kilka miesięcy po wyborach radni ustalili, że zadłużenie przekracza 130 mln zł, zajęcia komornicze są na kilkanaście milionów, a kilka miesięcy później, że istnieje groźba wstrzymywania świadczenia usług medycznych. W tej chwili mowa już o 160 mln zł.

Prezydent Stanisław Kracik powiedział radnym, że byli robieni w balona przez kilka lat w tej kwestii.
– Ja też głosowałem. Głosowałem solidarnie z innymi w tym radnymi PiS, a poprzednia dyrektor była związana z tą formację polityczną. Głosowaliśmy ponieważ przedstawiano nam dane, z których wynikało, że szpital był dochodowy. Ciężko, żeby radny, mając za wyborców, mieszkańców Krakowa, nie wyrażał zgody na zakupy sprzętów i podniesienie standardu szpitala. A więc podsumowując – Kraków jest dzisiaj na etapie wspinania się do góry, trochę bez zabezpieczeń, trochę bez klamer podtrzymujących, ale 2027 roku, a najpóźniej w 2028 roku musi wyjść na prostą.

----- Reklama -----

Szpital Narutowicza to jest największy trup zostawiony w szafie przez prezydenta Majchrowskiego?
– Nie, największym problemem, który prezydent zostawił są niedoszacowane koszty w wydziałach i jednostkach, które przekroczyły najśmielsze oczekiwania. Opozycja w jednej rzeczy ma chyba rację. Prezydent Miszalski powinien od razu wynająć dużą międzynarodową firmę badawczą, która dokona dogłębnej analizy finansów urzędu, jednostek organizacyjnych jak ZDMK, instytucji kultury i spółek miejskich. To może kosztować większe pieniądze, ale być może warto. Prezydent do tej pory zlecał audyty realizowane siłami własnymi, czyli urzędnicy kontrolowali urzędników. Oczywiście, odnaleźli wiele nieprawidłowości, ale wciąż to koledzy kontrolowali kolegów. A tylko obiektywne spojrzenie z zewnątrz może pokazać realne problemy, a w konsekwencji dać możliwość podejmowania skutecznych działań. Będę namawiał prezydenta do tego kroku.

– Innym dużym problemem jest to, co się działo w spółce Nowa Huta Przyszłości. Np w okresie zmiany prezydenta w kwietniu i maju zeszłego roku spółka sprzedała deweloperom wiele hektarów gruntów pod budownictwo mieszkaniowe, których to gruntów tak brakuje pod budownictwo socjalne. O niejasnej transakcji sprzedaży gruntów spółce 7R nie wspomnę.

A czy w ogóle Aleksander Miszalski był gotowy na to wyzwanie, jakim jest bycie prezydentem tak dużego miasta?
– Myślę, że nikt nie był na to gotowy. Pamiętam opowieści radnych sprzed 4 czy 5 kadencji o pierwszych reakcjach i szokach ówczesnego nowego prezydenta Jacka Majchrowskiego, gdy musiał podjąć jakąś decyzję. Został prezydentem i doznał szoku poznawczego. Z prezydentem Miszalskim było podobnie i myślę, że tak samo byłoby z każdym innym człowiekiem na tym stanowisku. Największym problemem każdego prezydenta dużego miasta jest ilość spraw, która na niego spada. Nie da się od nich odciąć, bo prezydent musi wiedzieć, co się dzieje, musi wiedzieć, jakie decyzje zapadają i musi w tym brać udział.

Aleksander Miszalski podczas święta policji

W lipcu prezydent napisał, że Kraków mówi stop potodeweloperce. Przede wszystkim chodziło o stawianie domów niby jednorodzinnych, które potem okazywały się wielorodzinnymi. W komentarzach do tej wiadomości krakowianie podawali mnóstwo przykładów realizacji tego typu, które są w trakcie powstawania.
– Proszę pamiętać o tym, że u nas prawo budowlane jest gigantycznie dziurawe. Jest jak stary, przerdzewiały durszlak. Jeśli plan przewiduje domy jednorodzinne to na działce można wybudować w zasadzie dowolnej wielkości budynek, jeśli mieści się we wskaźnikach powierzchni zabudowy, dopuszczalnej wysokości i odpowiedniej minimalnej powierzchni biologicznie czynnej planu miejscowego. Lata temu gminy uchwalały bardzo wysokie wskaźniki na domach jednorodzinnych, ponieważ domy były wielopokoleniowe. Mieszkali dziadkowie, rodzice, dzieci i czasami wnuki.

I tak te domy rosły.
– Budowano domy, które miały nawet 13 metrów wysokości. Przypomnę tylko, że klasyczny pięciokondygnacyjny blok ma 15 metrów, więc jest tylko o dwa metry wyższy. I teraz ″sprytni″ deweloperzy kupują te wielkie domy rodzinne, wydzielają małe pomieszczenia, dobudowują łazienki i teoretycznie w tym samym gabarycie mają już budynek o charakterze bloku. Do tego doszła zmiana przepisów dotyczących zabudowy bliźniaczej, kiedyś to były dwa budynki jednorodzinne, jednolokalowe ze wspólną ścianą przeciwogniową. A dziś są to dwa budynki dwulokalowe sklejone ścianą przeciwogniową, a więc już cztery mieszkania a nie dwa. Dlatego restrykcyjność tych przepisów jest bardzo słaba.

– Jest jeszcze jeden patologiczny problem. Mam na myśli budynki budowane na terenach przeznaczonych na usługi (w Krakowie planach miejscowych na terenach usługowych jest zakaz lokalizowania zabudowy wielorodzinnej), jako budynki usługowe, które jednak służą do stałego zamieszkania ludzi. My w tej chwili w opracowywanym planie ogólnym będziemy chcieli powyrzucać wszystkie te budynki z przeznaczenia pod zabudowę wielorodzinną tak aby zablokować sankcjonowanie obchodzenia prawa miejscowego. Choćby dlatego, że tam się nie da zameldować, tam nie ma ustawowego minimalnego dostępu do światła słonecznego, tam nie ma odpowiedniego wskaźnika miejsc postojowych, tam nie ma wreszcie placów zabaw ani zieleni. Deweloper w ten sposób oszczędza. To jest budynek, który gabarytowo jest usługowy ale w środku mieszkają ludzie. I teraz oni będą oczekiwać od nas, od radnych, byśmy zapewnili im rzeczy, których my dać im nie możemy.

– Jest jedna metoda na zablokowanie tej patologii. To konsekwentna walka z przykładami, konsekwentne blokowanie decyzji administracyjnych, chodzi o czyszczenie wręcz do białej kości, by następny deweloper zobaczył, że to nie jest takie proste. Ludzie, nabywcy takich lokali też muszą mieć świadomość, że nie uzyskają meldunku. I to jest jedyne rozwiązanie. Apele do środowiska deweloperskiego nie mają żadnego sensu. Uczestniczę w spotkaniach ze stowarzyszeniami zrzeszającymi deweloperów i apeluję do nich o opamiętanie. Odpowiadają, że problemy stwarzają deweloperzy niezrzeszeni lub zagraniczne funduje inwestycyjne.

Przejdźmy do tematu galerii handlowych. Wiadomo już, że wkrótce Krokus przestanie istnieć. Podobno są plany też wobec innych galerii, a tymczasem już obecnie stosunek powierzchni handlowej do liczby mieszkańców w Krakowie w porównaniu do innych miast jest dość niski.
– O ile dobrze pamiętam, po uchwaleniu studium w 2014 roku mieliśmy najniższy wskaźnik powierzchni handlu wielkopowierzchniowego w Polsce ze wszystkich dużych miast wojewódzkich. I to zdecydowanie najniższy. Powiem więcej, nie doszło do pewnych inwestycji, które w 2014 roku były planowane. Nigdy nie doszło do rozbudowy Galerii Bronowice, a tam miało powstać kino i wielkopowierzchniowy sklep sportowy. Nigdy nie powstała galeria na działce obok Galerii Bronowice, która również była zaplanowana. Miejsce pod dodatkowe centrum handlowe było wyznaczone po drugiej stronie Ronda Ofiar Katynia i też nie powstało, miało być rozbudowane M1. Rozbudowa IKEA nie poszła w deklarowanym przez właściciela kierunku i tam jest mnóstwo terenów handlowych. Podczas otwarcia Serenady francuski właściciel deklarował rozbudowę, to też się nie wydarzyło. A jednocześnie zlikwidowała się Plaza i powiedzmy sobie szczerze, tak naprawdę Krokus został sprzedany, bo upadał. Krokus był praktycznie już pusty, z niewieloma najemcami.

Galeria Krokus

Patrząc na reakcję mieszkańców, chyba nie do końca.
– Mieszkańcy walczą o sklep spożywczy, nie o pasaż. Krokus został zabity przez właściciela (Mayland Real Estate – przyp. red.) przez przypadek. Mayland miał zgodę na budowę Serenady, która następnie miała zostać połączona z Krokusem. Miał zostać rozebrany parking wielopoziomowy, tam zaplanowano centrum handlowe, a ulica miałaby zejść pod ziemię na poziom -1. I to generalnie było akceptowalne. Miał powstać wielki obiekt, tylko że przyszła pandemia, która zmieniła nawyki zakupowe i te wielkie centra handlowe przestały być atrakcyjne dla mieszkańców. W międzyczasie powstało kilka obiektów typu conveniens jak Atuty czy też Vendo Park w Krakowie, które uzupełniły ofertę w tych miejscach, gdzie jej brakowało. Na przykład na Ruczaju. Ale Kliny do teraz nie mają żadnego centrum handlowego. Galerii handlowej choćby małej nie ma także w najbardziej dynamicznie rozwijającej się dzielnicy Krakowa czyli w Płaszowie. Firma ARGE miała budować centrum handlowe przy Lipskiej, ale zdecydowała się na bloki.

– W związku z powyższym, w planie ogólnym, powinien być wyznaczony obszar handlu wielkopowierzchniowego na Płaszowie lub Rybitwach. Nie ma bowiem żadnego sensu, żeby tamtejsi mieszkańcy jeździli na zakupy do Galerii Kazimierz czy Galerii Krakowskiej. Tak samo jak mało prawdopodobna jest likwidacja centrum handlowych z południa Krakowa. Wystarczy podjechać do Centrum Zakopianka. Na parkingu większość samochodów ma rejestracje spoza miasta. Jeśli nie będzie galerii na ul. Zakopiańskiej to dokąd ludzie pojadą na zakupy? W sporej liczbie do Galerii Krakowskiej, a w efekcie centrum miasta będzie jeszcze bardziej zakorkowane. A więc zarządzanie lokalizacjami i liczbą centrów handlowych naprawdę musi być przemyślane, bo skutki tego widać co sobotę na w postaci pełnych parkingów i na co dzień na ulicach.

Tymczasem w strategii miasta 2030-2050 czytam: ″Opracowanie planu zagospodarowania obszarów wzdłuż ul. Zakopiańskiej uwzględniającego intensyfikację i zróżnicowanie funkcjonalne zabudowy na terenie obecnych wielkopowierzchniowych obiektów handlowych″. To samo dotyczy ulicy Conrada. To brzmi, jakby Centrum Handlowe Zakopianka i Galeria Bronowice były poważnie zagrożone.
– Widziałem projekt planu ogólnego dla miasta Krakowa, tam nie ma takich rozwiązań i nie sądzę, żeby była zgoda Rady Miasta na to, żeby likwidować centra handlowe. Z wielu względów. Po pierwsze, oczekiwanie społeczne jest takie, by było dokąd pójść na zakupy. Po drugie, ludzie chcą mieć blisko duży sklep spożywczy, żeby móc zrobić codzienne podstawowe zakupy. Po trzecie, czy się nam podoba czy nie, galerie są miejscem spędzania czasu wolnego. Po czwarte, już czysto pragmatycznie, dochody podatkowe z galerii są znacznie wyższe niż z budynków mieszkalnych. Podatek od nieruchomości, do tego PIT, CIT i miejsca pracy. W związku z powyższym, miastu nie opłaca się likwidacja centrów handlowych. Sytuacja Krokusa jest o tyle inna, że Krokus tak de facto upadł. A proszę zwrócić uwagę, że firma, która już podpisała umowę przedwstępną na zakup, wycofała z całkowitej rozbiórki, deklarując, że duży sklep spożywczy pozostanie. A my jesteśmy w stanie wpisać mu w ramach Zintegrowanego Planu Inwestycyjnego takie rozwiązanie.

A M1? Tam też są pomysły, by zlikwidować część parkingu i zbudować tam mieszkaniówkę.
– Mamy pewne doświadczenia z protestów przy sklepie Atutu na ulicy Bunscha. Najpierw postało centrum handlowe, potem dobudowano bloki. W następstwie zaczęły się protesty ludzi przeciwko dostawom, hałasowi, klimatyzatorom i temu wszystkiemu, co towarzyszy centrum handlowym. W związku z tym, dopuszczanie zabudowy wielorodzinnej przy samym galerii handlowej wygeneruje nowe protesty.

Czyli generalnie uważa pan, że Kraków nie może sobie pozwolić na to, żeby rezygnować z galerii handlowych?
– Tak. Co więcej, uważam, że we wschodniej części Krakowa powinna powstać galeria handlowa. I ona powinna być już wyznaczone w planie ogólnym. Nie widziałem tego dokumentu, o którym pan wcześniej wspomina.

Kapelanka ma za to zmienić swój charakter. Ma tam powstać nowe centrum śródmiejskie.
– To, że deweloper ma jakieś oczekiwania w stosunku do gminy, to jest jedno. Ale interesy gminy to może być coś zupełnie innego.

To będzie wojna o Kapelankę?
– Z kim?

Między Radą Miasta a deweloperem.
– Nie może być wojny między Radą Miasta a deweloperem. Bo deweloper jest jeden, a radnych jest 43. Ponadto jak ktoś z mieszkańców czy też inwestorów nie zgadza się z decyzjami Rady może skarżyć uchwały do sądu.

Grzegorz Stawowy

Wspomniał pan o ZPI. Przejrzałem wnioski z lat 2024 i 2025 i żaden do dziś nie został w pełni sporządzony. Dlaczego tak się dzieje? Przecież Kraków mógłby na tym zarabiać niemałe pieniądze.
– Niemałe? Gigantyczne idące w dziesiątki milionów złotych w inwestycjach wykonywanych na koszt inwestorów lub w płatach gotówkowych. To jest bardzo dobre pytanie i dobra analiza. Sami jesteśmy zaskoczeni. Pierwszy wnioskodawca najpierw czekał pół roku na przygotowanie i następnie podjęcie procedury postępowania przez miasto, ponieważ trwały wewnętrzne konsultacje, jak zarządzenie dotyczące uregulowania pracy zespołu ZPI będzie wyglądało. 4 grudnia zeszłego roku Rada Miasta wyraziła zgodę na przystąpienie do pierwszego ZPI i do dziś nie ma nawet umowy w tym zakresie. Więc to trwa bardzo długo. A w tym jednym przypadku jest mowa o sumie opłat wnoszonych przed dewelopera na rzecz Gminy wynoszącej ponad 20 milionów złotych.

To kwestia procedur czy analizy czy tego typu budynki mogą w danym miejscu powstać?
– Analizy dokonuje wcześniej deweloper z uprawnionym urbanistą składając wniosek o ZPI. Plan, żeby mógł przejść przez Radę Miasta do dalszych prac, musi być zgodny ze studium, musi odpowiadać podstawowym standardom oczekiwanych przez radnych jak na przykład minimalna powierzchnia zielona przy inwestycji, a dopiero później jest negocjowany z Urzędem. Tempo prac jest niezadowalające. Na liście (rzeczy do wykonania przez dewelopera – przyp. red.) jest choćby kładka-pieszo rowerowa nad Armii Krajowej, której zażyczyli sobie radni i lokalni mieszkańcy. ZPI miało być odpowiedzią ustawodawcy na realizowanie potrzeb lokalnych społeczności rękami i za pieniądze deweloperów.

Wytłumaczmy o jakich kwotach mowa. Miasto otrzymuje 30 procent od tego, ile, dzięki uchwaleniu ZPI, na wartości zyskuje grunt. To może być nawet kilka milionów złotych.
– Tak. Choć ja od początku byłem przeciwko opłacie procentowej. Na takie rozwiązanie uparł się wiceprezydent Mazur. Ponad rok temu proponowałem takie rozwiązanie jakie niedawno wdrożyła Warszawa, czyli stała stawkę od każdego nowego metra kwadratowego powierzchni użytkowej budynku.. Byłem zwolennikiem takiego rozwiązania, żeby podzielić Kraków na części w zależności od potrzeb infrastrukturalnych i dla poszczególnych części Krakowa, narzucić oficjalnie stawkę płaconą przez inwestora liczoną za metr kwadratowy powierzchni użytkowej. Stawka byłaby tez uzależniona od tego, czy jest to deweloper mieszkaniowy, biurowy czy handlowy. Ale z-ca prezydenta Pan Stanisław Mazur przekonał Prezydenta Aleksandra Miszalskiego do innego rozwiązania, więc mamy stawkę procentową. W Warszawie stawka wynosi 1040 zł za metr. My w Krakowie nie wiemy do końca ile to będzie. Tym bardziej, że dziś budynki i działki usługowe są warte niewiele mniej od mieszkaniowych. Ponieważ akurat w Krakowie ceny podbijają działki kupowane pod hotele.

Czyli te 30 procent to wcale nie musi być tak dużo?
– Tak. W niektórych ZPI okazało się, że miasto otrzyma kilkaset tysięcy złotych.

Myślałem, że mówimy o milionach.
– To zależy od wielkości i od tego, co jest przekształcane na nowe przeznaczenie. Największa różnica w kwocie będzie wtedy, kiedy tereny zielone będą przekształcane. Mniejsza, kiedy przekształcana będzie zabudowa jednorodzinna na wielorodzinną. A najmniejsza wtedy, gdy istniejące budynki usługowe będą przekształcane na budynek mieszkaniowy. W tej chili najwięcej jest wniosków o przekształcenie istniejących biurowców i zakładów produkcyjnych na budynki wielorodzinne, Dlatego byłem zwolennikiem modelu, który kilka miesięcy później zastosowała Warszawa. A więc niezależnie od tego co jest przekształcane, stawka jest do metra kwadratowego powierzchni użytkowej.

Kraków jest więc bogatym miastem, skoro nie tylko nie realizuje ZPI, ale jeszcze przyjął procedurę procentową, która de facto sprawia, że te przychody wcale nie muszą być takie wysokie, jakby się wydawało. Że to nie będą miliony, tylko setki tysięcy.
– Jak już wspomniałem byłem zwolennikiem innego rozwiązania ale poczekajmy na efekty. Nie ma natomiast co ukrywać, że procedowanie idzie bardzo wolno.

Jesteście w stanie jako radni jakoś to przyspieszyć?
– Jako władze klubu Koalicji Obywatelskiej rozmawiamy od kilku tygodni z prezydentem nad sposobem przyspieszenia tych prac. Dlatego, że tam, gdzie jest zgoda radnych i lokalnej społeczności nie ma podstaw, by takie przedsięwzięcia blokować. Tym bardziej, że deweloper może budować na planie miejscowym i nie płacić nic, a może budować na ZPI i za to odprowadzić kontrybucję. W związku z tym nam, jako „Janosikom” bardziej się opłaca ZPI.

Jak pan ocenia krakowski rynek deweloperski? Czy nie ma zagrożenia, że duże firmy wchodzące na krakowski rynek wykurzą lokalne firmy?
– To jest bardzo duże zagrożenie, ponieważ wchodzą deweloperzy z dużymi często zagranicznymi pieniędzmi.

Mowa o międzynarodowych funduszach.
– Źródła finansowania mają zagranicą, a oprocentowanie w europejskich bankach jest niższe niż w polskich. W związku z powyższym oni na dzień dobry mają tańszy pieniądz, czyli inwestycja kosztuje ich mniej. Po drugie wchodzą deweloperzy, którzy są własnością funduszy inwestycyjnych, a tam na kapitał zrzucają się fundatorzy tego funduszu, więc mają do dyspozycji jeszcze tańszy pieniądz. W zasadzie bezpłatny, ponieważ inwestorzy takiego funduszu zarabiają dopiero na marży uzyskanej z projektu inwestycyjnego a nie na oprocentowaniu wkładu pieniężnego. Kilku mniejszych deweloperów, pokroju Sento czy Buma zostało już przejętych, co długofalowo jest bardzo złą prognozą dla klientów. Jeżeli bowiem w Krakowie będą rządziły duże firmy deweloperskie, to klient będzie mógł spodziewać się tylko jednego – wyższych cen. Dlatego, że jeżeli jest mniej podmiotów na rynku, to prawa ekonomii mówią wprost, cena jest wyższa. To pierwszy problem.

A drugi?
– Drugi problem ma miasto. Lokalny deweloper ma w Krakowie długą listę spraw. Jeśli prezydent miasta poprosi prezesa takiej firmy, żeby np. nieco zmienić położenie budynku, wybudować ścieżkę rowerową lub chodnik, to on to to zrobi. Chociażby po to, żeby pokazać prezydentowi, że jest otwarty na takie drobne rzeczy. Natomiast w przypadku dużego międzynarodowego dewelopera na spotkanie z prezydentem nie przyjdzie prezes tylko kancelaria prawna. I odpowiedzą tak: ″Panie prezydencie, dziękujemy za spotkanie, ale to nie wchodzi w zakres naszych obowiązków″. W związku z powyższym, zarówno dla mieszkańców Krakowa, jak i dla władz miasta, trend, że do Krakowa weszli duży międzynarodowi deweloperzy i przyjmują pałeczkę pierwszeństwa jest złym sygnałem.

A czy Kraków ma instrumenty, żeby chronić lokalnych graczy?
– Niestety nie bardzo. Mógłby sztucznie blokować pozwolenia na budowę i zapisy w planach miejscowych, ale powiedzmy sobie szczerze, to jest kwestia która skończy się donosami prokuratorskimi. Prezydent, jako organ administracyjny, nie może w nieskończoność zwlekać z wydaniem pozwolenia na budowę, które spełnia wszystkie wymogi. W końcu musi je wydać. Rada Miasta może próbować blokować dużych deweloperów w planach miejscowych, tylko proszę pamiętać, że to po pierwsze budzi wątpliwości i pytania dlaczego tak się dzieje. Po drugie, grunt może zmienić właściciela. Jako radny pracujący w komisji planowania przestrzennego obserwowałem setki transakcji dokonanych już po uchwaleniu planów miejscowych. Deweloperzy skupują często działki po wejściu planu w życie albo między uchwaleniem a wejściem planu w życie, żeby obejrzeć opłaty planistyczne. To nie są instrumenty do walki z dużymi korporacyjnymi deweloperskimi. Instrumentem do walki jest tylko aktywność mniejszych deweloperów lokalnych.

Dużo się mówiło ostatnio o inwestycji sygnowanej przez Roberta De Niro. Wojewódzka konserwator zabytków powiedziała, że pewne miasta by nawet dopłaciły panu De Niro, żeby przyprowadził taką inwestycję, a w Krakowie spotyka się z protestami. Jak pan spogląda na tę sprawę?
– Protesty wywołała jedna rzecz – pomysł projektantów tego hotelu, żeby zamknąć ulicę Kraszewskiego i zlikwidować miejsca postojowe. Sama inwestycja w mniejszym stopniu, choć i ona jest lokalnie uciążliwa. Tam jest prosta rzecz. Bezczelna firma budowlana zrzuca błoto z budowy do kratek ściekowych w okolicy. Pisali do nas o tym mieszkańcy i sam widziałem to na własne oczy. Nie dziwię się okolicznym mieszkańcom, bo w konsekwencji zapchana kanalizacja burzowa podczas deszczu nie odprowadzi wody i zaleje im kamienice. Natomiast, jeśli mowa o hotelu prestiżowej sieci. Powstanie pięciogwiazdkowy hotel, który przyciągnie do Krakowa zupełnie innego turystę niż takiego, który przyjeżdża na piwo. Protesty wywołała arogancja inwestora w stosunku do mieszkańców i próby zawłaszczenia na potrzeby hotelu przestrzeni publicznych. Druga rzecz to plotki, które się rozeszły po okolicy, że oni próbują skupować wszystkie budynki wokół, żeby zabudować cały kwartał. I to są trzy główne powody protestów.

Budowa hotelu Nobu

Protesty dotyczą także budynku i tej willi. W wizualizacji, na jej miejscu jest zupełnie inny budynek.
– Była tam dość znana restauracja z japońskim jedzeniem. I tam pewnego dnia weszli panowie i powiedzieli wszystkim wynocha, bo budynek zamykamy. Plotka mówi, że najemcę wyrzucili z dnia na dzień. Wymieniono zamki w drzwiach.

Akcja rodem z filmów sensacyjnych.
– Taką atmosferę wytworzył inwestor. Nie dziwię się, że ludzie się wkurzyli. Oczywiście pozwolenia na budowę nie można cofnąć. Przecież ludzie, którzy widzieli spuszczanie błota do studzienek, wiedzą, że zaraz ich zaleje. Bo jak nie będzie odpływu wód opadowych to studzienki wybiją i pozalewają im piwnice.

Co się wydarzyło w tej sprawie?
– Była interwencja u prezesa Wodociągów Miasta Krakowa.

Kraków szykuje się do budowy metra. Jeden z radnych powiedział ostatnio, że musi być specustawa zrobiona, żeby Kraków zyskał pieniądze rządowe na budowę metra. Jak pan się na to zapatruje?
– Urzędnicy miejscy obiecywali specustawę w wakacje zeszłego roku. Najpóźniej we wrześniu miał być gotowy projekt specustawy, która rozwiązuje kwestie administracyjne i postępowań. Jednym z największych problemów jest to, że polskie ustawodawstwo nie przewiduje metra. W Polsce jest tramwaj albo pociąg.

Nie ma czegoś takiego jak metro w Polsce.
– Dlatego prezydent Majchrowski robił szybki tramwaj pod Starym Miastem w ramach projektu tramwajowego. Ale jeżeli chcielibyśmy budować metro, musielibyśmy robić to na podstawie przepisów dotyczących linii kolejowych. I miała być ustawa, która wprowadza na potrzeby lokalnej gminy takie rozwiązanie. Nie wiem dlaczego i nie jestem w stanie uzyskać wiedzy, dlaczego się nie udało.

A czy prezydent Miszalski może liczyć pańskim zdaniem na realne wsparcie Warszawy?
– Jak będzie miał projekt, to moim zdaniem tak. Może liczyć na wsparcie w finansowaniu przygotowań, jak np. w badaniach geologicznych, koncepcjach projektowych czy w finansowaniu samej dokumentacji budowlanej, które będą kosztowały ciężkie miliony. Miasto natomiast musi poradzić sobie samo w przygotowaniach typu koncepcja, przebieg, analizy. Metro jest projektem o charakterze cywilizacyjno-twórczym, Odmieniłoby Kraków w sposób niewyobrażalny. Sam byłem w szoku w Warszawie, gdy okazało się, że na Stadion Narodowy dojechaliśmy z hotelu w kilka minut. To cywilizacyjny skok. A jednocześnie budowa metra to bardzo trudny proces, który może się przewrócić na wielu etapach. Wierzę w to, że się uda, ale mam świadomość jak skomplikowana jest ta sytuacja.

Wie pan, do kogo należy działka w Opatkowicach, gdzie ma się znajdować końcowa stacja metra?
– Wiem.

Do Tele-Foniki. I co to oznacza dla miasta? Bo właściciel działki już wie, że tam chcecie budować tam stację metra.
– Wszyscy wiedzą.

A może warto było wykupić ten teren, a dopiero później ogłosić, że tam będzie tam stacja? Teraz miasto stoi pod ścianą, bo w zasadzie musi wykupić tę działkę, więc Tele-Fonika może tą cenę trochę wywindować.
– Aspiracje przestrzenne Tele-Foniki to byłby temat na osobny wywiad. Oczekiwania właściciela tej firmy wobec Krakowa dotyczące zaspokojenia jego ambicji są nierealne. Oczekuje zmian planistycznych na Kablu, przy ulicy Wielickiej i na Rybitwach, oczekując zgód na zmianę przeznaczenia terenów tak, aby dało się wybudować nawet 1 5000 000 metrów kwadratowych mieszkań. Nie wiem, czy urzędnicy rozmawiali z Tele-Foniką o odkupie tego terenu czy nie, ponieważ metro podnosi wartość tego terenu. Oczywiście, ta lokalizacja jest logiczna, bo tam obok jest przystanek kolejowy, są parkingi, powstanie też droga z Klinów. Natomiast nie mam wiedzy, żeby urzędnicy najpierw ustalili z Tele-Foniką sprzedaż, a później ogłosili przebieg trasy. Prawdopodobnie zrobili nie do końca logicznie, czyli odwrotnie.

– Ale z drugiej strony, metro a więc i stacje techniczne będą musiały być budowane na bazie prawnej jak ZRID lub podobnej, czyli w jednej decyzji administracyjne jest zatwierdzany projekt budowlany, podziały geodezyjne i wywłaszczenie gruntów/nieruchomości za odszkodowaniem. Więc zarówno na początkowej stacji jak i technicznych końcowych raczej Gmina pójdzie drogą wywłaszczeń z odszkodowaniem z równoczesnym wnioskiem o nadanie klauzuli natychmiastowej wykonalności dla takiej decyzji. Inna droga jest bez sensu.

– W kwestii przebiegu metra chcę powiedzieć jedno zdanie. Nie rozumiem kompletnie koncepcji odejścia linii na Kurdwanów, który ma dzisiaj bardzo dobre połączenie z centrum miasta przez Wielicką i Zakopiańską istniejącymi liniami tramwajowymi. Kurdwanów jest już zabudowany i tam nie powstanie zbyt wiele nowych budynków. Natomiast zupełnie nową, najbardziej w przyszłości rozwijającą się dzielnicą Krakowa będzie dzisiejszy Płaszów i rejon Rybitw, gdzie są największe perspektywy zmiany funkcji z magazynowo-przemysłowej na mieszkaniową. W mojej ocenie Płaszów w perspektywie 10 lat zostanie najludniejszą dzielnicą Krakowa i tam metro ma większy sens.

Kraków rozbudowuje się w wielu miejscach. Bardzo dużo nowych mieszkań powstaje też na północy, między ulicą Łokietka a Trasą Wolbromską.
– Tam jest plan miejscowy, który reguluje zabudowę. Przewiduje park, szkołę, przedszkole, całkowicie nowy kompletny układ drogowy. Tam się buduje na planie miejscowym i to, przynajmniej teoretycznie, jest przez planistów policzone. Tam więc powinny powstać bardzo duże osiedla z funkcjami, których zabrało choćby na Ruczaju.

Fajnie, że udaje się projektować też takie osiedla…
– Proszę pamiętać, że Kraków ma 82% pokrycia Planami Miejscowymi. Jest absolutnym liderem wśród dużych miast na Polsce i proszę mi wierzyć, że to efekt naprawdę tytanicznej pracy ze strony radnych i urzędu.

A to co się wydarzyło na Ruczaju? Tam są tylko bloki, bloki i nic więcej.
– to Wuzetki…

To nie wstyd dla Krakowa, że powstała taka okolica?
– Powinna być inaczej zaplanowana. Plan Miejscowy daje regulacje przestrzenne, które za pomocą Wuzetek są całkowicie obchodzone, jak choćby ułożenie budynków. Na przykład budynki mają być ułożone horyzontalnie czy równolegle do ulic, a może lokalnie ze względu na lepsze przewietrzanie mają powstawać na osi wschód-zachód. Jak wygląda kwestia komunikacji wewnętrznej, drogi dojazdowe, gdzie są prace zabaw, jaki jest dach, czy płaski, czy skośny, jak są wysokie budynki, jakie kolory mają budynki i nawet jak są ułożone okna. To wszystko da się regulować w Planie Miejscowym, w WZ tego nie ma.

Czy słyszał pan taką historię, że w Krakowie brakuje prądu? Szczególnie wtedy, gdy ktoś chce budować budynki usługowe
– Słyszałem o tym, że na ulicy Glogera przez ponad rok stały bloki gotowe do zasiedlenia, ale nie były podpięte do prądu, bo Tauron nie miał prądu. Dochodzą do mnie informację, że już za prezydentury Aleksandra Miszalskiego do Krakowa nie weszli duzi inwestorzy, właśnie z powodu braku zapewnienia odpowiednich dostaw energii, której potrzebowali do produkcji. Słyszałem też, że Tauron ma przebudowywać GPZ Wanda na większy, więc faktycznie coś jest na rzeczy.

To jest duży problem w kwestii rozwoju Krakowa. Jak Kraków ma się rozwijać, skoro docieramy do limitów dostępności prądu?
– Dlatego zastanawiamy się, co zrobić z planem miejscowym w okolicy S7 i Giedroycia, czy umożliwić Polskiej Grupie Energetycznej budowę magazynów energii i fotowoltaiki a przede wszystkim nowej elektrowni napędzanej gazem, bo Plan Miejscowy by im to zablokował. Wstępne informacje mówią o naprawdę bardzo dużym przedsięwzięciu z budynkami do 50 metrów wysokości i kominami o wysokości nawet 70 metrów.

Dużo mówi się o budżecie Krakowa na rok 2026. Opozycja twierdzi, że Kraków jest w ruinie, obóz prezydenta mówi coś innego, że już niedługo będziemy w stanie mieć nadwyżki finansowe, jak pan to widzi?
– Ja podziwiam opozycję za determinację w przekręcaniu faktów. Jest jeden taki radny, który potrafił odjąć 48 milionów od 35 milionów i wyszło mu 20 milionów różnicy. To jest fascynujące, że facet, który skończył nauki ekonomiczne nie potrafi odejmować w zakresie do 20. Jest masa manipulacji, masa emocji i populizmu. Oczywiście one są podlane trudną sytuacją finansową, która faktycznie zaistniała. My jako Koalicja Obywatelska też chcemy tego, by Kraków na bieżąco utrzymywał się bez kredytów i miał dodatni bilans budżetowy. Bez tego nie da się spłacać długów. Liczę na to, że rok 2027 będzie tym momentem, gdy przestaniemy się zadłużać.

Który radny z klubu Łukasza Gibały polewa w knajpie piwo? Użył pan takiego sformułowania w jednym z wywiadów.
– Ja to powiedziałem dlatego, że jestem zafascynowany tą grupą hejterów, która pracuje na potrzeby Łukasza Gibały. Nie krępują się ze swoimi zleceniami, atakują tylko radnych Koalicji Obywatelskiej. To jest bardzo ciekawe. Żadnego radnego PIS-u nie zaatakowali. Pół klubu PIS-u pracuje w jednostkach publicznych. Ci ludzie nie chcą zrozumieć, że jeśli do rady dostała się dziewczyna pracująca w korporacji, to ta korporacja chciała ją zwolnić w ciągu kilku tygodni po wyborach. Wzięła urlop, by to się nie udało. W ciągu miesiąca od zaprzysiężenia wpłynął do rady wniosek o zgodę na zwolnienie. Przecież gdzieś radni muszą pracować, a prywatny rynek nie chce zatrudniać osób naznaczonych politycznie. Dzisiaj kolejna radna ma takie same problemy.

Łukasz Gibała

– Jak ktoś chce zobaczyć pracę radnego to polecam przyjść na taką sesję jak ta ostatnia. Zaczęła się o 11, a skończyła się o 1:30 w nocy. Oczywiście, można na chwilę wyjść, pójść na obiad, nie da się wytrzymać całej sesji na sali. Do tego dochodzą komisje, spotkania. Ja mam takie okresy, że spędzam w urzędzie i na spotkaniach w ramach pełnienia mandatu radnego po 30 godzin w tygodniu. Wkurza się na mnie żona, wkurzają się synowie, bo jestem więcej w urzędzie lub na spotkaniach niż w domu. Jest rozwiązanie tej sytuacji. Radnych powinno być mniej ale powinni być radnymi zawodowymi z opłaconymi składkami społecznymi. To spowoduje że jeśli ktoś decyduje się na bycie radnym odchodzi z pracy zawodowej i w pełni poświęca się pełnieniu mandatu radnego.

Czyli zrozumiem, że to polewanie piwa w knajpie to była tylko ilustracja?
– Nie. Wiemy, który radny od Łukasza Gibały pracuje w knajpie, nie zgłaszając dochodów z tego źródła w oświadczeniu majątkowym. Wiemy nawet, gdzie ta knajpa jest, przy jakiej ulicy. No … chyba, że polewa jako wolontariusz?

Czyli jednak!
– Ludzie, którzy atakują wszystkich po kolei, wymuszają kontrreakcję. W związku z powyższym Koalicja też zaczęła się interesować, co robią poszczególni radni. Dlaczego jeden z radnych od siedmiu lat zarabia po 500 złotych rocznie i nie wygląda, żeby żył jakoś szczególnie biednie? Dlaczego kolejny radny nie pracuje nigdzie, a też nie wygląda, jakby przymierał głodem. Dlaczego jedna z radnych żyje tylko i włącznie z rentierstwa, a jednocześnie stawia różnego rodzaju zarzuty na radzie. Dlaczego szef klubu, nigdzie nie pracując, zarabia pół miliona rocznie? Radni nigdy nie zaglądali sobie nawzajem do oświadczeń majątkowych. Od tego jest CBA, policja i CBŚ. A w tej kadencji radni i ludzie z nimi powiązani, zamiast sprawami miasta, zajmują się głównie sprawami osobistymi i tym co robi konkurencja polityczna.

Nawet detektyw został wynajęty.
– To jest w ogóle żenujące, że przychodzi detektyw do rodziców radnego i podpytuje jego rodziców, czy on tu mieszka. Rubikon został przekroczony w sposób drastyczny, to jest po prostu chore. Jeżeli ja słyszę, że radni są śledzeni przez trzy miesiące, nagrywane jest to o czym rozmawiamy? Pozostaje pytanie, czy ktoś przypadkiem nie zbiera materiałów na radnych, bo przecież zbliżają się newralgiczne głosowania. Na przykład nad Planem Ogólnym, kiedy to wytyczymy kierunki przeznaczenia nieruchomości na następne 10 lat, ustalimy przeznaczenie działek, gdzie w grze będą miliardy złotych. Strategia Rozwoju Miasta, gdzie są jeszcze większe miliardy, przesądzająca kierunki rozwoju miasta. Absolutorium dla Prezydenta w przyszłym roku. Nieudzielenie absolutorium jest jednym z warunków potrzebnych do spełnienia, by ewentualnie w przyszłym roku zorganizować referendum o odwołanie prezydenta.

– Gdy w czerwcu wyszły sprawy śledzenia i podsłuchiwania radnych, aktywność radnych natychmiast spadła. Do września nie było praktycznie żadnych inicjatyw. Radni po prostu ograniczyli funkcjonowanie, wszyscy czekali na rozwój wypadków. Jeżeli celem kogoś był doprowadzenie do paraliżu to na kilka miesięcy mu się udało. Tylko to jest chore, bo na tym finalnie kto cierpi? Mieszkańcy.

Będzie awantura o ten budżet? Lub o wieloletnią prognozę finansową?
– My nie podzielamy opinii opozycji, że miasto jest w tak dramatycznym stanie, że nie powinno się prowadzić nowych zadań. Mamy przygotowanych prawie 500 poprawek do budżetu. Wiem, że sytuacja jest trudna, ale pamiętam co się działo w 2011 roku. Miasto nie miało wtedy pieniędzy, by zapłacić za prąd i pensje. Zgadzaliśmy się prezydentowi na branie dodatkowych pożyczek. Dzisiaj takiej sytuacji nie ma. Co prawda uruchomiliśmy dodatkową emisję obligacji na spłatę, ale z 300 milionów pożyczonych aż 200 milionów poszło na wynagrodzenia, które były większe niż planowano w związku z podwyżkami dla nauczycieli wprowadzonymi przez Rząd RP w 2025 roku. Natomiast miasto na bieżąco reguluje swoje wszystkie zobowiązania i nie możemy wycofywać się ze wszystkich inwestycji.

– Ja sam od kilku lat przygotowuję park przy ulicy Siewnej. Mam jego kosztorys, projekt, pozwolenie na budowę i mam go teraz nie wprowadzać do budżetu? Przecież my ten park wspólnie z mieszkańcami wymyśliliśmy w pandemii w 2022 roku. To naprawdę już czas zacząć to robić i chcę go do budżetu przyszłego roku wprowadzić, namówiłem do współpracy radne Joannę Hańderek i Renatę Piętkę, razem uzbieraliśmy 4,5 miliona złotych. Złożyłem propozycję takiej poprawki.

Wśród tych waszych 500 poprawek jest przywrócenie tramwaju na Kliny, tak?
– Tak, znaczy opracowanie dokumentacji i powrót do opracowania dokumentacji tramwaju do szpitala w Prokocimiu.

Niektórzy komentują, że to jest trochę tak jak w tym kawale z Żydem. Jak w domu jest źle to radzi, by wprowadzić tam kozę. Po jakimś czasie podpowiada, by ją wyprowadzić i nagle się okazuje, że znów jest pięknie. I oto pomysł z tramwajem wraca.
– Komentują ci, którzy nie wpadli na pomysł, żeby przywrócić przygotowywanie budowy tramwaju. Na koniec dnia, czyli finalnie za parę lat, mieszkańcy będą wiedzieć, że poprawkę w sprawie przywrócenia prac na tramwaju złożyli Agnieszka Pogoda-Tota, Grzegorz Garboliński i Małgorzata Potocka, a nie ci, którzy opowiadają dowcipy o kozie.

Wiceprezydent Stanisław Kracik powiedział, że Strefa Czystego Transportu nie dotknie krakowian. To chyba lekka przesada. Mimo tego oczywiście, że po zgłoszeniu będą mogli nawet tymi starszymi samochodami, ciągle wjeżdżać do miasta.
– Oczywiście, że dotknie, bo będzie obejmowała większość Krakowa. Natomiast wszyscy ci, którzy w momencie wejścia uchwały w życie mieli samochód, mogą nim jeździć do śmierci technicznej tego pojazdu. Można było udawać, że się robi strefę i ograniczyć ją do Starego Miasta albo do pierwszej obwodnicy, ale efekt ekologiczny byłby żaden. Po wprowadzeniu zakazu palenia paliwami stałymi w Krakowie, jednym z większych źródeł zanieczyszczeń są samochody. Im starsze tym gorsze. Ograniczenie strefy obwodnicą autostradową i ekspresową jest zasadne. Wyłączenie mieszkańców jest zasadne, bo oni z podatków utrzymują to miasto. A próba ściągnięcia pieniędzy od wjeżdżających do Krakowa? Są takie dni, gdy do naszego miasta wjeżdża ćwierć miliona samochodów na obcych rejestracjach i nikt nie kontroluje ich stanu technicznego.

Quick Link

Podaj dalej
Zostaw komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *