Sześć lat temu Wisła była na krawędzi. Ratować miał ją człowiek, który okazał się zwykłym przebierańcem.
Minęło sześć lat od jednej z najbardziej kompromitujących historii w dziejach Wisły Kraków. W grudniu 2018 roku tajemniczy biznesmen Vanna Ly miał uratować pogrążony w długach klub. Sprawa zakończyła się wielkim skandalem i pogłębiła kryzys zasłużonej drużyny.
Vanna Ly miał ratować Wisłę
Wszystko zaczęło się od pięknych zapowiedzi. Vanna Ly wraz ze szwedzkim wspólnikiem Matsem Hartlingiem przylecieli do Krakowa na mecz z Lechem Poznań. Spotkali się z władzami klubu i zawodnikami. Prezydent miasta Jacek Majchrowski przyjął ich nawet w magistracie. Potencjalny inwestor snuł wielkie plany – mówił nie tylko o przejęciu klubu, ale też o budowie akademii piłkarskiej i inwestycjach w okolicach Balic.
Szybko okazało się, że cała historia była jedną wielką mistyfikacją. Vanna Ly zasłynął głównie tym, że przed fotoreporterami zasłaniał się starym parasolem. Obiecany przelew w wysokości 12,2 miliona złotych nigdy nie dotarł na konto klubu. Zamiast pieniędzy pojawił się kuriozalny komunikat o „poważnej chorobie” biznesmena podczas lotu przez Atlantyk. Po tym oświadczeniu słuch o nim zaginął.
Dziś ta historia może wydawać się zabawna, ale dla Wisły Kraków nie było w niej nic śmiesznego. Klub pogrążył się wtedy w jeszcze głębszym kryzysie finansowym. Gdyby nie Jarosław Królewski, bracia Błaszczykowski i kilku innych biznesmenów, którym los Białej Gwiazdy leżał na sercu, dziś prawdopodobnie nie byłoby Wisły.