Dzieci już siedziały na plastikowych ślizgach, gotowe do zjazdu. Ojciec stał nieco wyżej i tłumaczył, że ma w plecaku sto metrów liny. Nikt nie wie, jak lina miała pomóc, gdyby zjazd wymknął się spod kontroli.
Sytuacja miała miejsce na szlaku prowadzącym na Kozi Wierch, jeden z najtrudniejszych szczytów w polskich Tatrach. Szczyt wznosi się na wysokość ponad 2200 metrów nad poziomem morza. W tym miejscu panują ekstremalne warunki – twardy śnieg, lód i ostre skalne progi.
Reklama: Elegancki wieczór dla dwojga w Krakowie – gdzie zabrać swoją drugą połówkę?
Inny turysta zareagował
Rodzinę od niebezpiecznego pomysłu odwiódł przypadkowy turysta. Mężczyzna stanowczo przekonał ojca, że zjazd może skończyć się tragedią. O incydencie poinformował serwis Tatromaniak, który opisał całe zdarzenie.
----- Reklama -----
Wielu turystów widziało przygotowania do zjazdu, ale nie reagowało. Tylko jedna osoba zdecydowała się interweniować. Gdyby nie ta reakcja, historia mogła zakończyć się dramatycznie.
Jabłuszka stają się problemem
To nie pierwszy taki przypadek w Tatrach. Turyści coraz częściej wnoszą plastikowe ślizgi na wysokogórskie szlaki. Zjazdy planują z Giewontu, Rysów czy Kasprowego Wierchu.
Przewodnicy i ratownicy TOPR od lat ostrzegają przed takim zachowaniem. Niekontrolowany zjazd po stromych, oblodzonych stokach prowadzi do poważnych wypadków. Zjeżdżający może potrącić innych turystów lub sam stracić życie.
Na Kasprowym Wierchu pojawiły się już znaki zakazujące zjazdów na sankach i jabłuszkach. Problem jednak narasta. Ratownicy interweniują coraz częściej.
Wiosną tego roku turystę na Rysach uratował przypadek. Mężczyzna zgubił jabłuszko po spotkaniu z lisem i wezwał pomoc. Ratownicy stwierdzili, że zwierzę prawdopodobnie uratowało mu życie.



